Dzień 214. Wojna o... dach
- autor
- 19 cze 2019
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 9 paź 2019
Podobno na świecie pewne są tylko dwie rzeczy - śmierć i podatki. Choć akurat z tą drugą rzeczą możliwe, że ostatnio coś się zmieniło - dziwnie dzwoni mi między uszami, że gdzieś w świecie istnieje już miejsce bez tego typu danin...
Ale do meritum - choć do zakończenia budowy jeszcze trochę, to już na tym etapie dom wyglądałby inaczej, gdyby nie mój upór. O całokształt wizualnej (i technicznej) strony budowy stoczyłem już dziesiątki mniejszych i większych bitew, ale w trzech aspektach, wyjątkowo mi zależało i walczyłem o nie - właściwie z całym światem. Były to okna, drzwi wejściowe i pokrycie dachowe. Dzisiaj skupię się na tym ostatnim, ale obiecuję, że jeszcze wrócę do tematu...

Z dachem, a właściwie z jego wierzchnią warstwą zadziwiająco długo się zmagałem, bo zaczęło się już na etapie adaptacji projektu, czyli ho ho... i jeszcze trochę temu. O ile podjęcie na tym etapie decyzji, czy pokrycie dachowe będzie typu lekkiego czy ciężkiego było naturalną dla mnie rzeczą, to już przymus wyboru jego koloru całkowicie mnie zaskoczył. Wizualizacja domu wciąż się tworzyła (tak na prawdę proces doboru kolorów jeszcze się nie zakończył), a ja już wtedy miałem podjąć tak fundamentalną decyzję?!
Gmina w warunkach zabudowy nie dała nam zbyt wiele możliwości - jedyny wybór był pomiędzy czerwonym (ceglastym), albo grafitowym. Smaczku całej sprawie daje fakt, że wszystkie sześć domów z najbliższego sąsiedztwa ma dachy w kolorze... czekoladowym! :)
Po kilku miesiącach temat dachu wrócił i ponownie nie obyło się bez komplikacji. Chociaż słowo "komplikacja" nie odzwierciedla całej frustracji, ilości starć (chyba ze wszystkimi), kłopotów technologicznych z tym związanych oraz błędów logicznych w moich założeniach budowlanych.
Nie pamiętam już dlaczego podjęliśmy decyzję, że chcemy blachodachówkę. Nie pamiętam też, kiedy pierwszy raz przeczytałem o blachodachówce z posypką wulkaniczną. Pamiętam jednak aż za dobrze, jak każdy pukał się w czoło, kiedy mówiłem mu, co chciałbym na dach położyć. Że drogie, że wygląda jak papa, że skomplikowane w montażu, że wymyślam i ogólnie utrudniam sobie i wszystkim życie... Miłe słowa otuchy (jak powyżej) od rodziny, kumpli, robotników i wykonawcy. Wyjątkiem był sprzedawca, ale to się przecież nie liczy... ;)
Ta cała, niekończąca się nagonka sprawiła paraliż decyzyjny. Zamiast zastanawiać się co dalej, zastanawiałem się, a co jeśli inni mają rację? Co jeżeli jest to zbytek, który sprawi, że - owszem - będę miał wypasiony dach, ale zabraknie pieniędzy na inne rzeczy???
*
Dekarze gdyby mogli, to by mnie wysłali w dybach na Sybir. Nie dość, że u nas wygwizdowo takie, że odczuwalnie - to nawet dziesięć stopni różnicy pomiędzy nawietrzną i zawietrzną, to jeszcze w dni, w których najchętniej w samych majtasach by się robiło (bo ukrop taki), to musieli się smażyć na "bardzo ciemnym grafitowym" pokryciu dachowym. Ale nie to było dla nich najgorsze, jak mi kiedyś się przyznali - bo do pogody i niepogody Oni przyzwyczajeni. Najgorsze były, jak mówili, wbijające się w kolana okruchy skalne... Fakt, mimo że cała warstwa posypki jest sklejona żywicą, to przy nieodpowiednim ruchu ręki i skórę można sobie zedrzeć... Niestety, wkrótce się okazało, że zaczęły się takie problemy, że obolałe kolana przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.
Brak rozeznania w temacie układania dachu, chęć odłożenia wymaganych wydatków na później oraz ww. paraliż decyzyjny, a na dodatek jeszcze - braki magazynowe w regionalnym oddziale dystrybutora spowodowały, że krycie dachu odbywało się w odwrotnej kolejności i w dodatku na raty. Dekarze naprawdę musieli się rozglądać za łańcuchami dla mnie...
A więc po kolei: pierwszy mój błąd to taki, że nie miałem zawczasu wybranych rynien. A nie mając rynien, nie miałem też haków na te rynny. Nie wiedząc jakie będą to rynny, nie wiedziałem jakie będą haki - nakrokwiowe, czy doczołowe? Dekarze nabili już w międzyczasie łaty i kontrłaty, a u mnie jak na złość zaczął się cykl pracy od rana do nocy. Z tych powodów dekarze zaczęli układać blachodachówkę od góry, zamiast od dołu.
Sam montaż pokrycia dachowego firmy, którą wybraliśmy, nie należy do najłatwiejszych. Blachodachówka firmy Gerard AHI Roofing (bo taką zamówiliśmy - o jej zaletach na końcu tekstu), składa się z wytłoczonych paneli o wymiarach ok. 1,3 m x 0,4 m przybijanych do łat nie od góry, jak to jest zazwyczaj, a od frontu (dlatego istotna jest precyzyjna informacja o rozstawie łat). A zdobycie tych informacji nie było wcale takie proste - sprzedawca próbował namówić nas na zakup blachy z montażem (koszt robocizny prawie o 50% większy), dlatego pewnie instrukcję poprawnej instalacji dostaliśmy dopiero po zakupie.
Ten sam sprzedawca próbował namówić też na zakup rynien, tyle że... Owszem, wystawił propozycje cenowe - na tanie plastikowe (ok. 1000 zł), stalowe - które były akceptowalne cenowo, ale niekoniecznie jakościowo (ok. 2000 zł), drogie aluminiowe (ok. 4000 zł) i bardzo drogie tytanowo-cynkowe (ok. 5500 zł)... ale oferta z powyższych powodów nam nie pasowała. Co ciekawe, w innym oddziale tej samej firmy, dostaliśmy propozycję zakupu też stalowych rynien, ale już renomowanej firmy i zaledwie o 300 zł więcej, niż w pierwotnej wycenie...
Dekarze montują tył-naprzód, a więc od góry, klnąc przy tym na wpijające się w kolana odłamki skalne. Prace nie idą tak żwawo, jak przy innych zleceniach, bo i inny system montażu i trzeba być bardziej precyzyjnym. Każdy gwóźdź zaklejają masą klejącą (zawierającą okruchy skalne), tak że nie widać łączeń. Gdy wydaje się, że zaraz koniec, okazuje się, że brakuje kilku ważnych elementów - szybki telefon do handlowca i... mina nam wszystkim rzednie. Przysłali nam o kilka arkuszy blachy mniej (bo im zabrakło) oraz kilka mniej wiatrownic (bo nie wszystko uwzględnili w obliczeniach). Musimy czekać, aż ściągną od dystrybutora. Chwilę później otrzymuję komunikat, że dystrybutor regionalny też ma braki. Dostawa będzie... Uwaga - za 3 tygodnie!
Post Scriptum:
Nie dowieźli braków w obiecanym terminie - przyjechały o pięć dni później...
***
Nawiązując do wstępu - jeśli ktoś Wam coś obiecuje, jeśli jesteście pewni że wszystko się uda... to liczcie się z tym, że coś na pewno nawali, bo "pewne są tylko śmierć i podatki"...
***
DLACZEGO blachodachówka z posypką?
50 lat na rynku, 50 lat gwarancji, światowy zasięg, 8-warstwowa powłoka, najwyższej jakości stal.
- odporna na huragany
(przetestowana odporność do 160 km/h),
- odporna na gradobicie, palące słońce i mroźne zimy
(posypka wulkaniczna amortyzuje uderzenia, chroni blachę przed promieniowaniem UV oraz zapobiega zsuwaniu się śniegu),
- odporna na trzęsienia ziemi
(unikalny, poziomy system mocowania w 8 różnych punktach na każdy panel)
- odporna na tsunami
(system zazębiania się paneli).
- chroni budynek przed rozprzestrzenianiem się ognia (źródło zewnętrzne)
(szczelna i niepalna powłoka)
- nie nadwyręża konstrukcji budynku po pożarze (źródło wewnętrzne)
(lekka waga = 7x mniej niż dachówka ceramiczna)
Comments