Dzień 95. I`m back... czyli, jak to było
- autor
- 20 lut 2019
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 25 lip 2019
Jak to parę dni temu usłyszałem w prognozie pogody, "mamy piękną wiosnę, tej zimy"...
Coś w tym jest, bo jeszcze wczoraj poziom rtęci w termometrze oscylował wokół +10 °C. Dodajmy do tego bezchmurną i bezwietrzną pogodę (przez parę godzin tylko, ale cóż narzekać - to wciąż luty!) i prace na budowie okazały się czystą przyjemnością. Tak, tak - na przekór porze roku, prace nieprzerwanie trwają. W ślimaczym tempie, to prawda, ale jak to mówią: "byle do przodu!"
Więc co się działo przez ostatnie 2 miesiące?
Niezniechęcony mrozami (graniczne dla mnie było -5 °C) i śniegami, głównie zajmowałem się wykopami pod ławy fundamentowe...
Tak, tak, to nie pomyłka.
Trzykrotnie kopałem te same rowy... Pech, pechem poganiał, bo co były gotowe to lunęło, zmroziło, wysadziło, odpuściło, na wszelki wypadek jeszcze kilka razy zmyło deszczem, by wiadomo było, że zimą się nie robi robót ziemnych.

Pogoda się poprawiała, no to heja za łopatę i odkopuję, by zdążyć zalać ławy, zanim znowu zmrozi.

Pogoda patrzy na mnie, patrzy, jak ja tam macham tym szpadlem,czy łopatą i znowu uciera mi nosa... Rwę włosy, bo terminy gonią, bo wykonawca konstrukcji wg umowy ma w styczniu na budowę ma wchodzić, a tu fundamentów, jak nie było tak nie ma...

Więc trzeci raz idą w ruch narzędzia. Macham, macham nimi, aż kilof u nasady łamie się w rączce, ale teraz to już na pewniaka idę! Szalunki montujemy od razu, nie mam ochoty na więcej poprawek...

Komentarze