top of page
  • Black Facebook Icon

Wykopki

  • Zdjęcie autora: autor
    autor
  • 3 paź 2023
  • 2 minut(y) czytania

Kilka dni temu uczestniczyłem w wydarzeniu - na wpół już wymarłym w tradycji rolniczej - jakim są "wykopki". Kiedyś, zwłaszcza w latach 70-tych i 80-tych na wykopki jeździły całe klasy uczniów i studentów, by w ramach czynu społecznego pomagać rolnikom w zbieraniu ziemniaków. Z opowieści wiem, że takie wyjazdy były przymusowe (co niekoniecznie wtedy wszystkim się podobało), ale po latach, byli uczestnicy bardzo miło te wyjazdy wspominają. Paradoks? Myślę, że znalazłem na to odpowiedź...


Poniższe rozważania powstały na podstawie własnych przeżyć i obserwacji i nie są równoznaczne z tym, że będą w takim samym stopniu dotyczyć każdego czytelnika.

Mimo mojego wieku, który sugeruje, że jako dziecko mogłem - jeśli nie uczestniczyć, to chociażby zobaczyć na żywo wykopki, to tak naprawdę, pierwszy raz widziałem je jako 30-latek... w Hiszpanii - kraju, który raczej w pierwszej chwili nie kojarzy się z kartoflami (a niesłusznie, bo mają świetne przepisy z nimi związane).


Jeszcze dłużej musiałem czekać, by móc osobiście w nich uczestniczyć (już w Polsce). Wrażenia? Pierwsze wykopki potraktowałem jako swego rodzaju ciekawostkę (typu czerpanie papieru na warsztatach). W kolejnym roku jednak znowu się na nich pojawiłem i potem znowu. Były lata, kiedy tylko symbolicznie - bo czasu brakowało, były lata, że pracowałem na równi z innymi. Bywało słonecznie, bywało też i tak, że przeklinałem pogodę: bo zimno - że ręce grabieją, bo wietrznie - że ziemią po oczach daje, bo mokro - że ziemia wszystko oblepia... Pomagałem, żeby pomóc ale i żeby poczuć tę wewnętrzną radość z ukończonej pracy. Pracy, po której co prawda są zakwasy, ale jednocześnie, która jest ważna (bo będzie co jeść) i której efekty widać (tak namacalnie i mierzalnie).


W tym roku zauważyłem jeszcze jedną wartość, która być może tłumaczy, dlaczego z każdym kolejnym rokiem coraz chętniej biorę w nich udział - to poczucie wspólnoty. To niesamowite zobaczyć i poczuć na własnej skórze, jak zjeżdżają się co roku te same osoby, by wspólnie grzebać w ziemi lub nosić pełne kosze - każdy zgodnie ze swoimi możliwościami fizycznymi. Wiele godzin, często w niesprzyjających warunkach atmosferycznych, w niewygodnych pozycjach, w kurzu lub błocie, robiąc wręcz kilometry z ciężkimi ładunkami, zbierają, noszą i rozprawiają o ważnych i mało istotnych sprawach, śmieją się i żartują. Czary chyba.

Wspominając te chwile nasuwają mi się na myśl opowieści, jak to w dawnych czasach mieszkańcy wsi wspólnie chodzili na pole i żniwili. Jak wspólnie schodzili się, by wybudować komuś dom. Jak wspólnie szli zbierać opał (poczytajcie o czarnym weselu w Klukach)... Takie zachowanie, żeby zrobić coś wspólnie, kiedyś było normą, teraz, to ewenement.



 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Bestia ze wschodu

Zgodnie z zapowiedziami, dopadła nas bestia ze wschodu, czyli inaczej mówiąc, siarczysty mróz od kilkunastu już dni trzyma nas wszystkich...

 
 
 
Zimowa apokalipsa

Patrząc na historię swoich wpisów, jeszcze w listopadzie prorokowałem, że tej zimy nie będzie zimy... I co? Były już dwie. Na przełomie...

 
 
 
Boże Narodzenie (cz.2)

Witajcie ponownie. Tydzień temu rozpisałem się na temat wierzeń i zwyczajów starożytnych ludów dotyczących przesilenia zimowego. Zapewne...

 
 
 

Comentários


bottom of page