Zimowa apokalipsa
- autor
- 2 sty 2024
- 2 minut(y) czytania
Patrząc na historię swoich wpisów, jeszcze w listopadzie prorokowałem, że tej zimy nie będzie zimy... I co? Były już dwie. Na przełomie listopada i grudnia po raz pierwszy było zimno i biało, druga zima rozpętała się tuż przed świętami.
Pogoda wtedy zafundowała nam taką śnieżycę, jakiej od wielu lat nie widziałem. Sypało tak mocno i wiało tak strasznie, że asfalt ginął pod warstwą mniej lub bardziej ubitego śniegu. Drogi miejscami zwężały się do 1 pasa ruchu, a naszą jedyną drogę dojazdową do domu, to zasypało w ogóle niczym za średniowiecza. I jak to za dawnych lat, chłopy po sąsiedzku skrzyknęli się, by w tej śnieżycy ratować swoje wracające do domu żony i siebie nawzajem. A śniegu było u nas tyle, że potężny ciągnik z pługiem lemieszowym (odgarniającym śnieg na obie strony) miał problem odśnieżyć nam drogę. A śniegu było u nas tyle, że po jego przejeździe mieliśmy miejscami zaspy na 1,5 metra wysokości. Tak było w tamten piątek.
W sobotę, lokalnie ruch na drogach był raczej niewielki. Głównie vany i auta 4x4, gdzieniegdzie pojedyncze auta osobowe. Kto mógł wyciągał nieszczęśników z zasp lub ciągnął na holu pod górkę tych, co wciąż jeździli na letnich oponach. Mój Mułek radził sobie na równi z większymi (mocniejszymi) suvami i porządnymi terenówkami. Działo się! W trakcie akcji ratowniczych krążyły opowieści, że są jeszcze takie miejsca, gdzie jest na drogach czarno... U nas nie ma, każdy się cieszy, że w ogóle może jeździć.
W niedzielę sytuacja była już na tyle ustabilizowana, że podjęliśmy decyzję o uruchomieniu do użytku nasze rodzinne auto. Tylko że coś, co w normalnych warunkach absolutnie nie jest żadnym wyzwaniem, tym razem takim nie było. Przez dwa dni samochód został zasypany na pół metra, a każdy inny (zazwyczaj) wolny skrawek ziemi leżał pod hałdami odgarniętego przez pług śniegu. Nie było rady, trzeba było szuflować. Najpierw, by odkopać wyjazd choćby na szerokość pojazdu, potem jeszcze, by doprowadzić ścieżkę do miejsca kierowcy. Jeszcze tylko wymanewrować sam wyjazd, obrócić go o 180° na drodze odśnieżonej na szerokość jednego pługa i w końcu można było jechać. Wieczorem...
Wieczorem nie było ani zaśnieżonego wyjazdu, ani hałd śniegu po bokach drogi. W ciągu kilku godzin niemalże wszystko stopniało. Zima nr 2, przegrała z gwałtownym ociepleniem sięgającym +9°C.
Do meritum...
Meteorolodzy zapowiedzieli dzisiaj, że w ciągu kilku dni ma nadejść trzecia fala zimy, tyle że tym razem, ma być jak bestia ze wschodu. Ma być znowu dużo śniegu i jakoś tak mniej więcej -20°C (aktualnie bestia rozpostarła swoje macki nad Rosją i Skandynawią, gdzie mają w okolicach -40°C). Czy tak będzie? Tym razem już nie prorokuję...
PS.
Witajcie w Nowym Roku!
Comments